NASTĘPNA SESJA:

Z powodu czasoprzestrzennego rozproszenia graczy planuję rozruszać tą kampanię za pomocą dostępnego na podstronie forum (link powyżej). Chcę poprowadzić narrację w formie postów zamieszczanych przez graczy i MG.

22 kwietnia 2009

Dziewięciu dresów Amberu - cz. I

Ilekroć Amber mieszał się w moje prywatne życie, zawsze oznaczało to kłopoty.

Najpierw ojciec postanowił na pięć minut pojawić się w moim uporządkowanym świecie, obdarzając mnie wzorcem, odpowiadając na pytania, których nie chciałem mu zadawać a wiele innych pozostawiając bez odpowiedzi. Potem jego cienie kolejny raz wstrząsnęły moim radosnym i podróżniczym życiem, ostrzegając mnie przed zdradzieckim wujostwem i ofiarowując miecz, który teraz noszę przy pasie. Hmm... Akurat Wzorzec i miecz są całkiem w porządku, mimo, że nie całkiem wiem jak działają. Zacznijmy jeszcze raz.

Ilekroć Amber mieszał się w moje prywatne życie, przeważnie oznaczało to kłopoty.

Trwały przygotowania do mojego ślubu z córką króla Karelii. W zasadzie nie wiem dlaczego się na niego zdecydowałem, ale miało być fajnie. Miałem zostać następcą tronu, dowódcą armii, floty i czego tam jeszcze. Wszystko czego potrzebuje osoba z moimi aspiracjami i zdolnościami. I wtedy pojawił się Amber i wszystko trafił szlag.

Najpierw skontaktował się ze mną ten, jak mu tam, Natanael, wyglądający wypisz-wymaluj jak nocne marzenie pedofila i ostrzegł przed zbliżającą się zagładą. Zagłada w postaci drżenia ziemi, kłębiących się czarnych chmur i czego tam jeszcze nastąpiła chwilę później. Cóż było myśleć - miecz w łapkę, kobietę w drugą łapkę i w nogi przez wzorzec. Plan dobry, tylko że wzorzec jakoś nie chciał zadziałać. Pewnie nie było zasięgu czy coś, jak to w trakcie burzy. Popsuł się i tyle.

Poprosiłem pana N. żeby przeciągnął mnie do siebie przez atut. I dobrze, bo nie wiadomo jak by się to dla mnie skończyło. Zabrał nas do swojej rezydencji w jakimś cieniu. Co to za miejsce! Od samego widoku zrobiło mi się gorzej - zamek na unoszącej się w powietrzu skale, jakieś mosty, jakieś latające łodzie. Kto to wymyślił? Cóż - było nie było, zająłem się uspokajaniem Kaliope i zapoznawaniem z innymi gośćmi Natanaela.

Kogo tam nie było! Niewidoma królowa Amberu, której męża zabił jakiś uzurpator, jakiś Martin (chyba jej syn) - straszna beksa, do tego jacyś fruwający służący i inne dziwy. Wizja Salvadora Dali byłaby normalniejsza od tego pokręconego miejsca i dziwnego towarzystwa.

Uradziliśmy, że to pewnie ci uzurpatorzy są odpowiedzialni za wszystko - i za burzę, która zniszczyła moje niedoszłe królestwo, i za śmierć Randoma - króla Amberu i w ogóle za wszystko. Cóż - tron Amberu wart jest zdobycia, a przebywanie z moją niczego nie rozumiejącą małżonką to średnia opcja. Znacznie lepiej jest działać - uradziliśmy więc, że zgromadzimy wojska i odbijemy Amber. Musashi, skośnooki syn Benedykta postanowił nam pomóc. Przeciągnął nas do siebie przez atut. Nie zdążyłem się nawet rozejrzeć po pomieszczeniu i przywitać jak należy, gdy coś zaczęło się trząść.

Pewno znowu trzeba będzie uciekać. Ech, życie...