No to się, że tak powiem, z lekka popierdzieliło, i to głównie przez to, że okazałem się takim sakramenckim kretynem. Powiem tak - powoli zaczynam przeklinać dzień, w którym poznałem pannę Kaliope i aby zrobić na złość moim kuzynom z Amberu postanowiłem zostać księciem Karelii. Nie zrozumcie mnie źle - panna fajna, posażna i zupełnie niczego sobie, ale z perspektywy 500 lat życia na takie rzeczy powinno się patrzeć z dystansem, na chłodno, z innej strony. Mówią, że ludzie uczą się na własnych błędach. Ja się najwyraźniej nie uczę - zawsze lubiłem księżniczki i kiedyś mnie to zgubi. Nu, ale ja tu tak pitu-pitu a Czerwoni pod Smoleńsk podchodzą. Zatem wróćmy do tematu.
Oczywiście gdy tylko moja pani dowiedziała się o naszych planach powrotu do Amberu, zaraz zrobiła mi karczemną awanturę. Karczemną to może nie, raczej salonową, ale było tłuczenie sprzętów, płacze i wszystkie te rzeczy, wobec których mimo kilkusetletniego doświadczenia nadal jestem bezradny jak dziecko. Oczywiście nastąpiła gwałtowna zmiana planów. Jedziemy, ale nie do Amberu tylko do Karelii i nie na wojnę, tylko na ślub. Na mój ślub. Wykazałem asertywność meduzy i zdolności negocjacyjne astrachańskiego kawioru. Dobrze, że moi mołodcy tego nie widzieli...

Tak więc ja, Kaliope i Natanael pojechaliśmy samochodem do Karelii. Natanael spał, Kaliope kimała a ja prowadziłem całą drogę to złorzecząc na nią i swoją głupotę, to nie mogąc się nadziwić jaka jest piękna gdy sobie pochrapuje na przednim siedzeniu mojej terenówki. Po drodze Natanalel obudził się, pogadał z kimś przez atut i zniknął. Cóż, robił już takie rzeczy wcześniej. W końcu to mag.
Być może jego zniknięcie powinno wzbudzić we mnie pewne podejrzenia co do dalszego ciągu naszej eskapady, ale jak ktoś jest głupi to już mu niewiele pomoże. Słowem - dojechaliśmy aż do stolicy i wtedy krew mnie zalała. Czerwone flagi w oknach, szubienice na rogach ulic, barykady i wszechobecny motłoch.
Pierwsza myśl - k...wa, Lenin z Dzierżyńskim tu też dotarli? Nienawidzę czerwonej hołoty, nienawidzę.
Druga myśl to uciekać stąd, jak najprędzej, chronić siebie i dziewczynę. Próba nawiązania kontaktu przez atut z Florą zakończyła się rozmową z jakimś starym capem, który pieprzył coś o płonących lasach i grzebał mi w głowie. To go pogoniłem, barana. Szkoda, że ciocia pewnie już nie żyje, fajna była. Potem pomyślałem - wujek Bleys, on nas z tego wyciągnie. Okazało się, że wujek jest w gorszym położeniu już my - wyjąłem go z jakiegoś lochu i wyglądał jak ja po wakacjach na Syberii. Nie było rady - ludzie już zaczęli pokazywać nas palcami - wsiedliśmy do auta i w drogę. Ulice wąskie, jakiś motłoch na prawo i lewo, zrobiło się jak w Groznym albo innym Mogadiszu. W końcu nas dopadli. Paru staranowałem, resztę wysiekłem. Skończyło się na strachu i paru zadrapaniach.
Z pomocą po raz kolejny przyszedł mi Natanael, zabierając Bleysa i Kaliope w bezpieczne miejsce. Mam u niego dług, który będę musiał jakoś spłacić. Teraz jednak mam ważniejsze sprawy. Te skurwiele zajęły cień, mój cień. I przyjdzie im za to zapłacić. Operację "Zniszczenie Czerwonej Zarazy" postanowiłem rozpocząć od ustalenia o co właściwie chodzi. W tym celu przebrałem się za typowego rewolucjonistę i polazłem prosto do stolicy, niby z wieściami od jakiegoś agenta.
Te komusze ścierwa mało mnie nie zdemaskowały. Na szczęście wystarczyło na nich nawrzeszczeć by strzelili obcasami i zaprowadzili mnie do swojej kwatery głównej, w dawnej siedzibie staży miejskiej. Żeby było zabawniej, przedstawiłem się jako Feliks Dzierżyn, ale te matoły nic nie zrozumiały z mojego subtelnego dowcipu. Czerwoni nigdy nie grzeszyli poczuciem humoru. Po pogawędce z niejakim przewodniczącym Deere, ustaliłem co następuje:
1. rewolucja to dość świeża sprawa i prawdopodobnie ogranicza się do stolicy i okolicznych majątków
2. w jakimś stopniu maczał w tym swoje paluszki hrabia Rudolf, niedoszły mąż mojej przyszłej żony - cóż, policzymy się i z nim
3. król broni się w pałacu letnim i chyba potrzebuje pomocy.
Mam więc plan - trzeba oswobodzić króla Ludwiga z oblężenia. Chyba nawet wiem jak to zrobić...