...zaczyna się na pokładzie krążownika rebeliantów, gdzie samotny Musashi stoi w zniszczonej zbroi na lekko uginających się nogach nad ciałem demona-sępa.
Mimo wycieńczenia walką, pozostałych kilku żołnierzy na mostku wydaje się niezbyt trudnymi do pokonania. Przez zgiełk strzelaniny i automatycznych systemów przeciwpożarowych słychać jak jeden z oficerów na mostku desperackim krzykiem przekazuje do reszty floty informację o śmierci Dowódcy.
Skafander potrzebuje prawdopodobnie około 24 godzin na samonaprawę, lub musi być dostarczony na Cannabis. Rany również są na tyle poważne, a Musashi tak zmęczony brakiem snu i posiłku od dłuższego czasu, ranami i używaniem Logrusu i zmianami kształtu, że przez wie, że przez jakiś czas będzie musiał powierzyć sprawy admirałom z Sojuszu.
Sięgając do ostatnich kresów swojej wytrzymałości przeciągam się Logrusem do Domu w Veraklionie. Nie zważając na utyskiwania Cannabis, rozkazuje podać sobie silny środek przeciwbólowy i stymulanty. Później nakazuję połączyć mnie hipernetem z drednotem dowodzenia Sojuszu.
Siedząc oparty o metaliczną ścianę mostka, aby nie upaść podczas przyzywania Logrusu Musashi walczy z ociężałością umysłu skupiając wszystkie siły na przywołaniu znaku Chaosu. Wątki jednak wciąż uciekają, kiedy tylko koncentracja spada zamieniając się w senność. Nitki Logrusu zdają się omijać jego niezbyt trzymające się kupy ciało, które aż buzuje od chęci poddania się przemianom. Poczucie rzeczywistości niebezpiecznie odpływało i tańczyło wokół Musashiego, zmieniając kolory, proporcje i znaczenie przedmiotów i faktów wokół niego. Przeszłość i przyszłość przenikały się miejscami z teraźniejszością, a przyczyny ze skutkami i przeciwnościami, jak we śnie.
"Dalszy upór może skończyć się fatalnie" pomyślał. "Może lepiej poczekać na statki Sojuszu?".
Jednak szybko odepchnął zwątpienie i zdecydowanym szarpnięciem rzucił wszystkie siły do schwytania Logrusu. Jak przez mgłę odnotował, że przewrócił się na matowe panele na podłodze pokładu, a miecz wypadł mu z nagle dziwacznie wykrzywionej ręki i odtoczył się na pod ciało strażnika. W tej samej chwili Logrus osłabił opór i dał się schwytać. Musashi wiedział, że nie utrzyma znaku przed sobą dłużej niż minutę-dwie, a jakikolwiek ruch ciała spowoduje dalszą jego chęć przemian i rozproszy umysł powodując utratę kontaktu z Chaosem. Sięgnął zatem macką po miecz, ale ta ominęła go. Logrus jakby ponownie próbował odrzucić Musashiego.
"Miecz przyciągnę, kiedy stymulanty w bazie doprowadzą mnie do stanu normalnej przytomności." postanowił i błyskawicznie sięgnął ramieniem przez Cień do swojej stacji kosmicznej.
Chwila poszukiwania i przy dzwonieniu w uszach i rosnących mdłościach przeniósł się do domu. Cannabis pomimo odmiennej rekomendacji zaaplikowała właściwe leki. Poczucie nierzeczywistości ustąpiło pozostawiając tylko jakby szumy we wspomnieniach ostanich kilkudziesięciu minut.
Czekając na pełny efekt podanych środków Musashi wywołał admirałów Floty Sojuszu.
Zasadzka udała się, mimo dużych strat. Sojusz ustabilizował sytuację.
Sępy skoncentrowały się na obronie najlepiej opanowanych sektorów.
Pokonanie ich defensywy może jednak zająć sporo czasu.
Dobrze, flota RTB (Return to Base)
Cannabis, wybierz najbardziej ukończoną z baz przetrwalnikowych w głębokim pasie asteroid i doprowadź ją do stanu używalności. Zainstaluj tam komorę avatara i bank pamięci. Przetransportuj tam moje osobiste rzeczy i standardowe wyposażenie. Kopie banków pamięci, z pominięciem broni masowego rażenia, prześlij hiperkomem do Sojuszu. Pozostałe okręty niech wezmą stocznie na hol nadprzestrzenny i przetransportują je na główne światy Sojuszu. Później niech Sojusz użyje okrętów tam gdzie będzie uważał za stosowne. Jak najszybciej proszę.
Trzymając w pogotowiu dozownik środków pobudzających, wyciągam z talii kartę Gerarda...
Wujek Gerard. Jowialny i promieniejący. Z kielichem czerwonego Rinnenweinu w dłoni...
Gdy tylko chłód kontaktu przeszedł z palców trzymających kartę przez ramię do głowy Musashi poczuł jakby otrzeźwienie. Fizycznie nadal był wycieńczony, ale umysł rozjaśnił mu się nagle. Przez krótką chwilę przed kontaktem zrozumiał, że umysł miał dotąd zaćmiony, a osoba na karcie, która nabierała już trójwymiarowych kształtów to nie wujek, tylko tata!
Konsternacja trwała tylko chwilę. Benedykt ubrany w swój amberycki strój stał na blance muru z jasnego kamienia. W tle widać było sięgający po horyzont las.
- Jesteś zaskoczony. - komentarz Benedykta oznaczał, że nadal potrafił czytać zamierzenia z twarzy syna. - Nie próbuj zerwać kontaktu, zdążę cię zatrzymać.
Musashi rzeczywiście miał taki zamiar, ale za dobrą monetę poczytał to, że również Benedykt nie spodziewał się tej rozmowy. Choć Benedykt w mgnieniu oka umiał zaimprowizować strategię na pół roku dla stutysięcznej armii, było to dość nowe doświadczenie zobaczyć ojca przez chwilę wybitego z pantałyku. Do tego wiedział, że ostrzeżenie ojca jest najpewniej prawdziwe.
- Gdzie jest Kamui?
W pytaniu ojca Musashi wyczuwał jakiś istotny podtekst. Było tam trochę... zmartwienia? A jednocześnie brzmiała tam groźba zemsty. Dopisywanie kontekstów do żołnierskich komend, pełniących u ojca rolę rozmowy, ćwiczył latami.
- Nie ma go ze mną. - Ćwiczył się także w sztuce odpowiadania mu krótkimi zdaniami, które kryją podteksty. Od bardzo dawna nie rozmawiali inaczej.
W międzyczasie Musashi zauważył, że Benedykt przepasany jest swoim samurajskim pasem, a na nogach ma japońskie sandały. Peryferyjna obserwacja podpowiadała, że zamek, który okalał jasny mur również nosił pewne cechy orientalne. Na dziedzińcu słychać było odgłosy walki, albo raczej treningu. Milczenie ojca przedłużało się i Musashi zaczął bać się, co on przez ten czas zaobserwował.
- Podczas pogrzebu zdarzył się wypadek. Rozdzieliliśmy się. - dodał kończąc temat.
- Czy teraz dołączysz do mnie, synu?
W obecnej kondycji nawet nieprzytomnego Benedykta nie próbowałby zaatakować. Ale ton groźby zniknął z głosu ojca.
- Nie, tato. - Musashi musiał powstrzymać odruch zaciskającej się krtani.
- Zatem do zobaczenia, Musashi. Niech Logrus będzie dla ciebie łaskawy. Uważaj na niego. Jesteś blisko granicy utraty kontroli. - Benedykt ukłonił się niemal niezauważalnie i kontakt atutowy zaczął słabnąć.
Bez słowa Musashi zakrył dłonią wizerunek ojca na karcie. Umysł znów mu zafalował. "Granica utraty kontroli" - tak Benedykt nazywał szaleństwo powodowane Logrusem i zmiennokształtnością. Symptomy: złudzenia, objawy schizofreniczne, czucie rozpierającej energii Chaosu w każdej części ciała, utrata poczucia rzeczywistości. Demony nazywały to niestabilnością. Chemiczne stymulanty nie mogły zregenerować psychofizycznych sił witalnych. Z każdą chwilą zbliżał się do szaleństwa i niebytu.
Kontakt atutowy to kolejny "cios w tułów" dla skamlącego o gong na przerwę ciała. Na miękkich nogach Musashi spojrzał na trzymane w rękach przedmioty: iniektor ciśnieniowy i kartę Gerarda... nie... teraz w iluzji pojawiła się luka, to była karta Benedykta. Blisko niej materia Cienia wyglądała jakby inaczej niż wszędzie wokół.
Musashi podniósł się powoli, lecz zdecydowanie ze srebrnego łoża komory hibernacyjnej. Dobowy odpoczynek postawił go na nogi, jednak nie wszystko minęło. Bok nadal ciążył jakby żywym ołowiem, do tego pierwszy raz od wielu lat nie obudził się przed dźwiękiem budzika. Zwykle spał tyle ile chciał, potem jego wytrenowane ciało budziło się zgodnie z precyzyjnie działającym zegarem wewnętrznym.
Kiedy szklana tafla komory odsuwała się nad nim z cichym sykiem przypomniał sobie, że kiedy odezwał się sygnał pobudki śnił. To znaczy, że gdyby nie budzik spałby dalej co najmniej pół godziny. Karygodne. Tak samo jak te sny...
... Chodził po jakimś przedziwnym pałacu. Miał mnóstwo rzeczy do zrobienia, komendy do wydania, demoniczni służący kłaniali się i spełniali jego polecenia. Był panem tego dworu?...
Nie i nie. To nie był dwór, tylko Linie w Dworcach Chaosu, a on nie był gospodarzem, tylko pełnił jego obowiązki.
Pijąc źródlaną wodę z pasa lodowych asteroid i patrząc przez okno na zielony księżyc i rozciągające się za nim gwiazdy dalej rozmyślał o swoim śnie.
Był w nim kimś niskim i szczupłym. Zarządzał Liniami i organizował czas gościom. W małej sali kominkowej przy dźwiękach skrzypiec dopadł go jakiś olbrzym z maską lwa na głowie. Przyparł go do muru a potem zdjął maskę. Włosy miał rude, jak grzywa maski. Oczy miał jak posąg dziadka Oberona w Hallu zamku Amber. Wyciągnął wielki miecz i rzucił się na stojącego w kącie wujka Bleysa, ale drogę zagrodził mu demon, którego olbrzym rozpłatał jednym ciosem. Następnie wszystkie demony zaczęły go obsiadać, kąsać, szarpać i okładać. Bleys dobył swojego miecza i razem z olbrzymim rudzielcem torowali sobie drogę przez hordę.
Wtedy też na niego rzucił się demon. Sęp. Jakby nie zginął na statku dowodzenia. Zaczął coś krzyczeć w Thari, ale przez zgiełk walki nie było słychać co. I rozległa się pobudka. Sen się skończył.
Analiza stanu ciała i ducha wskazywała nadal na pewną niestabilność zdolności zmiany kształtu. Uciszona Cannabis nadal czekała na możliwość przedstawienia raportu z 24 godzin. Tak samo jak atuty na pulpicie.
- O co chodzi?
Gerard stoi na mostku dużego okrętu żaglowego. Pogoda jest dość kiepska. Jego błękitnym płaszczem targa wicher, pokład jest mokry od słonej wody. Kiedy widzi z kim rozmawia rozkłada ramiona lekko na boki i wyciąga zza pasa krępy kordelas.
- Musashi. Jeden fałszywy ruch i zetrę cię na miazgę. A potem nakarmię wieloryby.
- Trzymać kurs! - rzuca przez ramię - A ty gadaj szybko co zrobiliście i co się stało z Randomem i królową?!
Pokładem okrętu wstrząsa olbrzymia fala, jednak Gerard nawet na chwilę nie traci równowagi.
- Witam wuju. Jeśli chodzi o Randoma, to proszę wysłuchaj mnie uważnie, nawet jeśli to co powiem wyda ci się nieprawdopodobne czy niedorzeczne
- Czekam na odpowiedź.
- Mam poważne powody podejrzewać ze za śmiercią króla stoi Neidar, syn wuja Caine'a. Wysłuchaj mnie proszę.
- CO? To jakiś kretynizm. - ręce trochę mu opadły.
- Pamiętasz, podczas walki z cieniami Branda byliśmy tam my, Random, Bleys, Benedykt, Flora i Kamui
- I czego to dowodzi?
- Popatrz jak szybko Caine z Julianem przejęli Zamek po jego śmierci. Ostatnim razem zapytałem ich obu, skąd się dowiedzieli o śmierci króla.
- A kto miał to zrobić? Może Bleys?
- Julian dowiedział się od Caine'a, Caine od swojego syna... Skąd wiedział Neidar... który mistrzowsko posługuje się Atutami...
- Wuju nie mam dowodów to oczywiste... ale stałem bardzo blisko Randoma podczas walki i nie został wcześniej ranny. A umarł nagle, jakby od nagłego zdradzieckiego ciosu
- Masz tylko dziwaczne teorie. Tak jak ta o twoim ojcu.
- Wuju niezależnie od tego czy mi wierzysz czy nie, zrobisz z moją tezą co zechcesz.
- Każdy mający atuty mógł to zrobić. Znajdź mi nóż którym to zrobiono albo niech się Neidar przyzna. - A teraz gadaj: CO się stało z Randomem i Vialle!?
- Co do królowej... od wydarzeń z pogrzebu Randoma, nie miałem z nią kontaktu. Sądzę że przebywa w tej chwili z Kamui.
- Niewielu obecnych na pogrzebie znało sztuczki Chaosu, a ty jesteś jednym z nich. Nie pokazuj się w okolicach Amberu bez królowej albo dowodów na swoje szalone teorie. Jeżeli spotkasz kogokolwiek z rodziny, możesz im powiedzieć, żeby skontaktowali się ze mną, Julianem albo Cainem.
- Nie zamierzam wracać do Amberu, natomiast chciałem przekazać Ci Karabiny Avalonu, które powierzył mi król przed śmiercią.
- Po co mi one?
- Nie pomogą. - kolejna fala rzuciła statkiem na bakburtę i przelała się przez pokład - Odezwij się, jeżeli znajdziesz coś na swoją obronę, albo dowiesz się czegoś nowego. - Unikaj Corwina!
Zaczął zrywać kontakt.
- Żegnaj wuju
Amber na razie z głowy.
Teraz co?
Własny cień? Coś w Dworcach? Złoty Krąg? Avalon?
NASTĘPNA SESJA:
Z powodu czasoprzestrzennego rozproszenia graczy planuję rozruszać tą kampanię za pomocą dostępnego na podstronie forum (link powyżej). Chcę poprowadzić narrację w formie postów zamieszczanych przez graczy i MG.
09 września 2010
Opowieść Musashiego
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz